We wtorek 25 II przyszedł czas na drugi dzień święta heavy metalu. Zapytacie dlaczego drugi?
Już spieszę z odpowiedzią. Dwa dni wcześniej, tj. 23 lutego (w Progresji) wystąpił Saxon. Set Saxon był nieziemski, a to stawiało poprzeczkę wysoko przed załogami Night Demon i Queensrÿche. Zresztą, każdy kto gra dwa dni po brytyjczykach, którym przewodzi Biff Byford, ma przed sobą co najmniej niełatwe zadanie. Tak bliskie sąsiedztwo tych dwóch koncertów mogło także zaważyć na publice. Na całe szczęście tak się nie stało!
Już od godziny 18:00 w klubie i pod nim grupa fanów była niemała. Tym razem jednak nie wywołało to tak wielkich kolejek, które opisywałem w artykule o koncercie Cattle Decapitation. Atmosfera w związku z tym wydawała się bardziej wyluzowana, niż ta na wielu innych gigach w Proximie. Drużyna koncertowa zebrała nam się całkiem konkretna, więc oczekiwanie do godziny 19:00, o której miało wejść Night Demon, upłynął na wielu sympatycznych pogaduchach. Jakżeby się jednak dobrze nie rozmawiało, musiałem zobaczyć pełen set kalifornijczyków. Zdarzyło mi się już raz wcześniej być na ich koncercie, ale odbywało się to na zeszłorocznej Black Silesii, a w związku z tym odbiór występu został częściowo rozmyty przez okoliczności festiwalowe (choć, jak pamiętam, wystałem wówczas cały ich koncert wewnątrz byczyńskiego grodu). Zameldowałem się więc w okolicach sceny punktualnie. Wcześniej zerknąłem w setlistę z ich poprzednich występów na tej trasie, wiedziałem więc czego się spodziewać. Panowie rozpoczęli od bardzo energetycznego “Outsider”, żeby chwilę później przytłuc hitem “Screams in the Night”. Publiczność zdawała się być rozgrzana bardzo szybko, ale trudno się dziwić. Następny numer nie ustępował tempem, bowiem był nim kawałek “Escape from Beyond”. Jeśli ktoś do tego momentu jeszcze się nie rozbudził, to z pewnością odnalazł w sobie energię przy “Dawn Rider”. Reszta występu, zasadniczo była złożona z najlepszych utworów wyjętych z wszystkich trzech płyt zespołu, a został on zamknięty dwoma piosenkami z EP “Night Demon”, tj. “The Chalice” i tytułowym “Night Demon”.Dzikość w publiczności zdawała się nie ustępować ani na moment, co chyba najlepiej świadczy o sceniczno-muzycznej formie kapeli Jarvisa Leatherby.
W czas niedługi na deskach scenicznych stanęli kolejni przedstawiciele USA, tym razem wywodzący się ze stanu Waszyngton. Queensrÿche stąpa po scenie od 1982 roku i już dawno ugruntowało sobie pozycję na tajże. Ten koncert, jak się okaże, będzie tylko potwierdzeniem tego stanu rzeczy. Już zapowiedziana na tę trasę setlista, w której znaleźć miały się zagrane w całości EP “Queensrÿche” i debiutancki album “The Warning” wystarczająco jasno przekonywały, że ten występ, to nie będzie show jakichś trzecioligowych podstarzałych heavy metalowców, tylko pełnokrwistych ludzi ulepionych z heavy metalu. Chyba nikt z zebranych w Proximie maniaków nie przeżył rozczarowania. Skład w którym pozostaje dwóch oryginalnych członków, tzn. 63-letni gitarzysta Michael Wilton i 64-letni basista Eddie Jackson dawał z siebie wszystko. Na poziomie wykonawczym muzycy nie mieli sobie równych. Także 51-letni wokalista Todd La Torre radził sobie z postawionym przed nim zadaniem niewąsko, a trzeba zaznaczyć, że wokalnie materiał nie należy do prostych. Po przejściu przez dwa zapowiedziane wydawnictwa zagrano jeszcze dwa numery na koniec, a były nimi… “Prophecy” (którego na tej trasie jako jedynego utworu z “Queensrÿche”nie grano dotychczas) i “Screaming in Digital” z albumu “Rage for Order”. Tutaj, uczciwie muszę przyznać, że przeżyłem pewne rozczarowanie. Do teraz zresztą tej sytuacji nie rozumiem. Na wszystkich (!) koncertach przed i po występie w Proximie zespół miał w secie utwory “Walk in the Shadows” i “Eyes of a Stranger”, a na zdecydowanej większości także numer “Jet City Woman”. Bardzo czekałem na te hity, które z całą pewnością znają nawet moi rodzice. Niestety ich nie usłyszałem, a jak już rzekłem, decyzja o zmianie seta tylko na ten jeden wieczór jest dla mnie nieco niezrozumiała. Nie zmienia to jednak faktu, że ogół występu był fenomenalny i wbijał w ziemię, nawet mimo wciąż żywych wspomnień niedzielnego Saxon. Tak się gra heavy metal!
Tekst: Bartosz Musiał