VIRION tom IV SZERMIERZ – PREMIERA JUŻ 27 LISTOPADA !!

0
591

 

Finalny tom tetralogii o młodości Viriona – szermierza natchnionego.

Kiedy następnym razem wyciągniesz miecz powiedz sobie jasno, że zginiesz w tym starciu. To cię uspokoi.

Na życie Viriona i Niki czyha zbyt wielu wrogów, by ucieczka mogła trwać w nieskończoność. Obława jest coraz bliżej, już słychać jazgot psów i tętent kopyt. Nieuchronnie zbliża się chwila ostatecznego rozstrzygnięcia. Chwila, w której wszystkie intrygi i tajemnice ujrzą światło dzienne.  Moment, w którym interesy Cesarstwa, Zakonu i Rady Czarodziejów zderzą się z nieposkromioną furią Szermierza Natchnionego broniącego jedynej istoty, która się dla niego liczy. Nadchodzi dzień ostatecznej próby, po której na zdeptanej, skrwawionej ziemi stać będzie tylko jeden człowiek. Albo upiór.

 VIRION #1 WYROCZNIA – FRAGMENT
(ponieważ nie chcemy zamieszczać spoilerów, dla wszystkich nieznających jeszcze historii
Viriona wrzucamy kawałek tomu pierwszego)
Prolog
Na trasie platformy do transportu kamiennych bloków ciągle ginęli ludzie. Zresztą to
miejsce od dawna zwane było Kopalnią Śmierci. I to bynajmniej nie dlatego, że nadzorcy
niewolników zaliczali się do szczególnie srogich, ani z powodu panujących tu warunków,
braków w zaopatrzeniu czy wyniszczającej pracy, która trwała od samego świtu do późnego
zmierzchu. Nie, nic z tych rzeczy. Największe straty powodował sam transport urobku z
rozrytego szczytu góry. Bardzo sprytni inżynierowie wymyślili, że najprościej będzie
wykorzystać spadek terenu. Kazali więc wykuć w skale dwie równoległe bruzdy, a potem
konstruować wyposażone w koła ciężkie drewniane platformy, na które ładowano gruz i
popychano na dół, by po odbyciu swojej drogi roztrzaskiwały się na rumowisku u podnóża
góry. Platform już nie odzyskiwano. Ludzi, których po drodze rozgniotły, siłą rzeczy również
nie. Żaden kłopot. Luan prowadziło wiele wojen i strumień darmowej siły roboczej w postaci
niewolników płynął nieprzerwanie.
Można byłoby zadać pytanie, dlaczego ludzie nie uskakiwali, słysząc zbliżający się
transport z urobkiem. Prawdę powiedziawszy, nie dano im takiej szansy. W miejscu, gdzie
panował największy ruch, przy kruszarkach napędzanych młynem wodnym, rozlegał się hałas
dużo większy niż ten wytwarzany przez pędzącą z góry platformę. Szum wielkiego
wodospadu i drgania, które powodował napędzany jego siłą ogromny kafar rozbijający skalne
bloki, nie dawały szans na jakiekolwiek sygnały ostrzegawcze. Każdy przejazd ładunku
oznaczał kilka trupów. No i co z tego? Kto by się przejmował? Kopalnia Śmierci była
wydajnym kombinatem i tu ważny był tylko czas. Bo czas, jak wiadomo, liczony jest
pieniędzmi. A życie? No niby ile ono kosztuje? Zresztą… Tylu ludzi rodziło się ciągle w
krajach, które miały nieszczęście doświadczyć wojny z cesarstwem, że nikt się nie obawiał o
dostawy świeżych, młodych i jeszcze nie zniszczonych znojem.
Straty praktycznie kończyły się dopiero u podnóża góry, gdzie platformy pędziły po
swoich bruzdach wśród łagodniejszych pagórków, porośniętych już nawet spłachetkami
trawy. Tu ich ogłuszający łoskot powodował jedynie panikę wśród zgromadzonych na
zboczach mułów. Im jednak nic nie groziło. Wszystkie uwiązano do wbitych w ziemię
palików, bo były zbyt cenne, by je narażać na przejechanie.
Wokół nie było nawet ludzi. Większość zgromadziła się na pobliskiej stacji
przeładunkowej. Jedynie obdarta stara kobieta szła powoli wśród pociągowych zwierząt,
podpierając się długim kijem. Drugim ruchomym elementem przestrzeni był chłopak, który
zataczając się, biegł właśnie w stronę mostka na linach, przewieszonego wysoko nad trasą
pędzących z łoskotem platform. Tędy chodzili majstrowie, wykwalifikowani robotnicy,
woźnice, a nawet czasem panowie inżynierowie, więc przejście górą musiało być całkowicie
bezpieczne.
Ciekawe, kto stwierdził, że samobójstwo to akt, który się planuje. Bzdura. Może
zresztą i są tacy samobójcy? Jacyś chorzy na głowę, jakieś świętoszkowate, odrzucone przez
świat panienki, które chcą w ten sposób zwrócić na siebie uwagę? Nie. U zwykłego człowieka
samobójstwo to przymus. Tu, teraz, natychmiast. Zapomnieć o wszystkim, wyrwać się z
kręgu paraliżujących umysł doznań, zakończyć wszechogarniające poczucie beznadziei.
Niech nastanie czerń. I spokój wiecznego zapomnienia.
Virion zwymiotował, nie zatrzymując się ani na chwilę. Nawet nie zwolnił. Biegł
dalej, odruchowo wycierając usta. Miał nadzieję, że zdąży przed najbliższą platformą z
gruzem, która podskakując na nierównościach bruzd, zbliżała się właśnie z potwornym
łoskotem. Była szansa. Virion wbiegł na mostek i zatrzymał się w miejscu poło- żonym
dokładnie na trasie urobku.
Bez namysłu przesadził nogi przez barierkę z twardych lin. Platforma wioząca
materiał skalny o wadze co najmniej domu była tuż-tuż. Widział już dokładnie nierówne
krawędzie kamieni na ramie z grubych desek. Ką- tem oka dostrzegł staruszkę podpierającą
się kijem, która wspinała się po wykopie. Widział muły przywiązane do drewnianych
palików. Nikt nie zdoła go powstrzymać. Ani ludzie zgromadzeni daleko przy stacji
przeładunkowej, ani staruszka, ani tym bardziej muły.
Na całym świecie nie było nikogo, kto mógłby mu pomóc. Żadnego przyjaciela,
rodziny, ukochanej kobiety… Cóż. Najbliższego przyjaciela zabił nie tak dawno temu.
A dziewczynę, którą kochał, dosłownie chwilę później.
Viriona zalała nowa fala mdłości. Zmusił się, żeby ocenić odległość, a potem odbił się
lekko i skoczył wprost pod koła zbliżającej się do mostu obciążonej głazami platformy.