„Ależ się odperldżemiło”-czyli relacja z koncertu Eddiego Veddera w Berlinie 28 czerwca 2019 r

Eddie Vedder to człowiek instytucja. Ostatni żyjący wokalista wielkiej czwórki „grunge-u”, lider zespołu Pearl Jam; gość który, ma poważanie w światku muzycznym, filmowym, ale i politycznym. Bez bicia stwierdzę, że dla mnie osoba szczególna. Pearl Jam to zespół mojego życia a jego wokalista to mój najwiekszy muzyczny idol. I o ile pięciokrotnie byłem na koncertach jego macierzystej grupy, o tyle solowo pana Veddera nie miałem okazji wcześniej oglądać. Artysta niestety skrupulatnie omija nasz kraj na swoich solowych trasach. Pozostał mi zatem występ zagraniczny a Berlin, aż tak daleko nie jest.

Pod Max-Schmeling Halle zawitałem kilka godzin przed koncertem a tam ustawiła sie już pokaźna kolejka pod … jeszcze pustym merchem. Nie od dziś wiadomo, że fani Veddera i PeJotów to delikatnie mówiąc … fanatycy. Przyjeżdżają na koncerty z całego świata, bywa, że „kolejkują” po dwie noce pod areną, byle mieć jak najlepsze miejsca. I nie przepuszczą też koncertowych plakatów, pinów, naklejek i innych gadżetów. Tym razem kolejkowania nie było-każdy miał swoja miejscówkę. Wynikało to z faktu-że na koncertach Eddiego nawet na płycie są numerowane krzesełka. Jednak pamiątki TRZEBA mieć! Ja „wzbogaciłem się” o czapeczkę, cztery piny, breloczek i naklejkę. Takie tam małe zakupy.

Do hali wszedłem około godziny 19.00. Muszę przyznać, że to bardzo ładny obiekt. Tylko dość malutki-na oko nie więcej niż na 5 tysięcy osób. Wokół trybun antresola z punktami gastronomicznymi. Fajnym rozwiązaniem była kaucja 1 euro za plastikowe kubki, przez co nie było niepotrzebnego generowania ich ilości. Dobrze by było to od Niemców odgapić i u nas.

Punktualnie o godzinie 20.00 na scenę wszedł Glen Hansard. Na koncertach Veddera to zawsze on jest supportem. Glen zagrał bez zespołu, jedynie z gitarą akustyczną. Wykonał krótki siedmioutworowy secik, w którym znalazły się między innymi „My Little Ruin”, „Shelter Me”, zaśpiewane a cappella „Grace Beneath The Pines” oraz „This Gift”. Trzeba przyznać, że został bardzo ciepło przyjęty przez berlińską publiczność. Glen od jakiegoś czasu jest również integralną częścią występu głównego bohatera-a jego rola na każdej trasie się zwiększa, ale o tym za chwile.

Po koncercie brodatego Irlandczyka przyszło nam trochę poczekać na mistrza ceremonii. W tym czasie niejedna osoba zastanawiała się – co też Edek wykona tego wieczoru. Vedder, tak jak z Pearl Jamem, również na swoich solowych występach uwielbia kombinować z set listą. Na każdym koncercie powiela się tylko kilka utworów w porównaniu z innymi występami.

Wreszcie około godziny 21.30 na scenę wszedł holenderski kwartet smyczkowy Red Limo, który od poprzedniej trasy towarzyszy wokaliście. I już pierwsze dźwięki to zaskoczenie. Po raz pierwszy wykonane „Even Flow” – zagrane w wersji smyczkowej, bez wokalu. Oczywiście nie całe, ale i tak publiczność od razu się pobudziła. Kiedy na scenę wszedł Vedder publiczność oszalała. Takiej miłości do artysty nie spotykam na żadnych innych koncertach.

Zaczął od „Far Behind” ze swojej solowej płyty, która jest też ścieżką dźwiękowa filmu „Into the Wild”, później pierwszy pearl jamowy smakołyk, czyli „stara baba” („Elderly Woman Behind the Counter in a Small Town”). Muszę przyznać, że nie przepadam za tym utworem, jednak tym razem mnie porwał. Ciekawe jest, że artysta wykonując utwory swojej macierzystej grupy skupiał się na pierwszych jej płytach. Oj sporo dobrego było. „Wishlist”, „Indifference”, „Immortality”, po raz pierwszy zagrane na trasie „Corduroy”, „Lukin”, „Porch”, „Better Man” – każdy z tych utworów w wersji akustycznej przybierał dodatkowej szlachetności. Z „nowszych” utworów zagrał „Just Breath” i „I Am Mine”. Najpiękniejsze chwile w czasie utworów Pearl Jamu miały miejsce szczególnie przy dwóch wykonaniach. „Alive” zagrane przez Red Limo i odśpiewane przez całą halę. Zabrzmiało to tak pięknie, że nawet wokalista stwierdził, że jesteśmy najlepszą śpiewającą publicznością na tej trasie. Szczególne, wyjątkowe, niezapomniane wrażenie zrobiło jednak „Black”. Glen Hansard na gitarze a Mr. Vedder z mikrofonem z ogromnym wsparciem publiczności zrobili jego nadwykonanie. To wtedy popłynęło najwięcej łez. Uronił je również wokalista, słysząc jak kilka tysięcy ludzi śpiewa „tururkanie” kończące ten przepiękny klasyk. Magia, magia, magia! Muszę przyznać, że na mnie tego wieczoru większe wrażenie zrobiło „Society” z solowej płyty artysty. Wtedy to ja po raz pierwszy … popłakałem się na koncercie. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się coś takiego. Chyba się starzeję. Takie to właśnie były emocje tego wieczoru w Berlinie. Z „Into the wild” Vedder wykonał jeszcze „Guarateed” oraz obowiązkowo „Hard Sun”. Na koncertach Veddera nie mogło oczywiście zabraknąć sporej reprezentacji coverów. „Maybe It’s Time” – Jasona Isbella, „It Happened Today” – R.E.M, „Should I Stay or Should I Go” – The Clach, „Sleepless Nights” – The Everly Brothers, Isn’t It a Pity – Georga Harrisona. Na mnie największe wrażenie zrobiły: wykonany jako hołd dla niedawno zmarłego Toma Petty „Wildflowers” oraz „żuczkowe” „Here Comes The Sun” – zadedykowane córce wokalisty-Olivii. Wspomniałem wcześniej, że na solowych koncertach Eddiego zwiększa się rola Glena Hansarda. Można wręcz uznać, że staje się on dodatkowym muzykiem. W kilku utworach wspierał Veddera wokalnie, instrumentalnie, ale wykonali też dwie przepiękne pieśni z repertuaru Irlandczyka „Song of Good Hope” oraz „Falling Slowly”. Swój występ artysta zakończył energetycznym wykonaniem „Rockin’ in the Free World” – Neila Younga.

Są koncerty, których nie zapomina się do końca życia. Myślę, że ten właśnie takim dla mnie będzie. Ten występ był wręcz przeżyciem duchowym, w którym publiczność niczym sekta oddawała pokłony swojemu guru. To było niczym katharsis. Prawdziwe oczyszczenie. W tym roku byłem na koncercie Toola, ogromne wrażenie zrobił na mnie Halestorm, byłem na wielu innych występach różnych artystów, ale to ten jeden człowiek z gitarą-wspomagany przez Glena Hansarda i kwartet smyczkowy wywołał we mnie emocje, których nigdy wcześniej nie doznałem. Przepiękny występ i wyjątkowy wieczór.

Panie Vedder-proszę następnym razem pomyśleć o występie w Polsce.

Autor w „vedderowej” czapce

Autor tekstu i zdjęć- Mariusz Jagiełło

Najnowsze artykuły

Powiązane artykuły