THE RUMJACKS + Jessie Ahern 16.11.2023. Proxima/Warszawa

0
388

Tradycją już jest że europejska trasa koncertowa zespołu The Rumjacks nie może odbyć bez przystanku w Polsce. Tym razem co prawda chłopaki wpadli na jedyny koncert w naszym kraju, ale było to już trzecie spotkanie w tym roku. Po styczniowym koncercie w charakterze supportu Dropkick Murphy’s w warszawskiej hali Expo, letnim otwarciu festiwalu Pol’and’Rock, przyszedł czas na pełnowymiarowy gig w ten zimny, listopadowy wieczór w warszawskim klubie “Proxima”.Po sprawdzeniu stosownych kwitów na wejściu ( akredytacja ) przykleiłem się do baru aby zwilżyć nieco podniebienie trunkiem z destylarni w stanie Tennessee, pod nieobecność irlandzkiego odpowiednika z hrabstwa Cork, stworzonego przez Johna Jamesona 🙂No dobra, ale nie o tym tu mowa, wszak na scenie pojawił się “stary znajomy” ze wspomnianego styczniowego koncertu w hali Expo – Jesse Ahern. Podobnie jak wtedy był w charakterze “otwieracza” wieczoru. Gość już wtedy przekonał mnie do siebie w 100% ze jest rewelacyjnym songwriterem. Jesse zaprezentował utwory z najnowszej, wydanej w tym roku płyty “ Roots Rock Rebel”.Wśród nich: “ Daughter and Son”, “Pray”, “Miss Information”, “Highway of Life” czy “Bankrobber” z repertuaru niezapomnianych The Clash.Gdy patrzyłem na tego faceta z gitarą Gretsch przewieszoną przez ciało i kotwicą wytatuowaną pod prawym okiem, to należy mu się wielki szacun z jaką łatwością potrafi nawiązać kontakt z publiką, często zupełnie nową, która pierwszy raz słyszy i widzi go na scenie. W zaprezentowanych utworach bije złość, zaciśnięta pięść klasy robotniczej, innym razem ukazuje surowe, otwarte serce faceta, oddanego miłości, które zaznało wiele strat. Skromność i szczerość bije od tego artysty na scenie i to jest piękne. Bez dwóch zdań Jesse może być przyjacielem każdego, jak ktoś pięknie kiedyś napisał. Nic dodać, nic ująć.Tuż przed godziną 21 na scenie pojawili się Ci dla których wszyscy tu przybyli, pomimo iż nie było tym razem sold out to frekwencja i tak imponująca wnioskując po kolejce do szatni.Panie i Panowie! The Rumjacks – załoganci których portem macierzystym jest oddalone o tysiące kilometrów miasto Sydney, a tak bliskie irlandzkim klimatom z pubu gdzie Guinness i Jameson leje się litrami.Było to już moje 8 lub 9 spotkanie z tym zespołem i muszę przyznać że ani razu nie zawiodłem się , bez względu czy grali dla 200-300 osób w “klubowych kazamatach”, czy przed kilkuset tysięczną publicznością na festiwalu. Tym razem wypadło na warszawski klub “Proxima”. Na scenie pojawili się kolejno od lewej strony, łysy jak kolano ale z brodą 🙂, wydziarany niedźwiedź z przewieszonym basem – Johnny McKelvey, tuż obok Kyle – facet z akordeonem i lwią czupryną , schowany z tyłu za perkusją, ale wiecznie uśmiechnięty z charakterystycznym wąsem i w kaszkiecie ala Peaky Blinders – Pietro Della Sala. Po prawej nierozłączni – Adam Kenny i Gabriel Whitbourne, zaś na środku z rozpierającą energią, wokalista – Mike Rivkess. Chłopaki rozpoczęli swoje show od utworu “Kirkintilloch” z 2010 roku z płyty “Sound As A Pound” autorstwa byłego wokalisty Frankie McLaughlina. Nie zwalniając tempa, zespół zaserwował kolejne swoje celtic punkowe klasyki: “Fistful O’Roses”, Bloodsoaked In Chorus” i “Saints Preserve Us”. Nie trzeba było długo czekać aby do szalejącego na scenie zespołu przyłączyła się głodna takich killer’ów publika. Ale czy mogło być inaczej? Zespół często powtarzał w wywiadach, że nigdzie indziej nie ma takiej publiczności jak tu nad Wisłą. Może jest trochę w tym wszystkim kurtuazji, ale trudno się nie zgodzić gdyż lubią tu wracać, bo gdzie by tak smakowały ogórki jak nie w Polsce? Prawda…Johnny? 🙂 żarcik rzecz jasna, kto wie, ten wie o co chodzi. “One For The Road”, “Bullhead”, “Iron Sights” i “Sainted Millions” to kolejne hity odśpiewane wspólnie z fanami. Atmosfera wielkiego święta celtyckiego folku wymieszana z punkowym kopem z Martensa prosto w twarz stała się faktem. Ale spokojnie, tu nikt nikogo nie chciał poturbować, no najwyżej kilka pamiątkowych siniaków świadczących o tym że brało się udział w pogo z własnej, nieprzymuszonej woli.“”Across The Water”, “Rhythm Of Her Name”, “My Time Again”, “Light In My Shadow”, “Hestia” i utwór przy którym zawsze mam ciarki na rękach czyli “The Pot & Kettle”. Ależ to kurwa jest dobre! Stęp, kłus, galop i cwał…tak bym określił ten song, używając zwrotów z dziedziny hipologii.Taki też był cały koncert, tu nie było zbędnej kalkulacji ani chwili wytchnienia. Chciałoby się aby to wspólne szaleństwo trwało jeszcze kolejne półtorej godziny, bo tam muzyka ma w sobie niesamowitą moc, która momentalnie zachęca i porywa do zabawy.I właśnie ta interakcja muzyków z publicznością sprawiła, że ten wieczór był spektakularny pod każdym względem. Na zakończenie podstawowego setu utwór wizytówka, utwór z blisko 90 mln wyświetleń na YT – “Irish Pub Song”. Co wtedy się działo na sali, trudno opisać i nie pomogły by tu nawet szekspirowskie czy mickiewiczowskie opisy. Na bis poleciał zestaw “4 in 1” czyli: Uncle Tommy”, “Jolly Executioner”, “To Have And To Have Not”(Billy Bragg), “Patron Saint O’Thieves” a także ludowa, irlandzka pieśń której nie mogło zabraknąć tego wieczoru “I’ll Tell Me Ma”.I to by było na tyle moi mili Państwo. Piękny wieczór, piękny bal!Dziękuję The Rumjacks za ten gig, pokoncertowe pogawędki, wspólne fotki!Dziękuję znajomym i nieznajomym których spotkałem w Proximie za to że mogliśmy przybić piątki, napić się piwka, tudzież czegoś mocniejszego 🙂Dziękuję organizatorowi koncertu – Winiary Bookings.Bez Was wszystkich nie mógłbym dalej kolekcjonować pięknych chwil, a do takich bez wątpienia należał ten wieczór.