25 lat minęło…cz.2 HELLOWEEN „MASTER OF THE RINGS

0
1038

Witam

W tym cyklu zamierzam, podzielić się z Wami płytkami które w tym roku mają swoją okrągłą rocznicę, a które wywarły na mnie duże wrażenie i słucham ich do dzisiaj.  Życzyłbym sobie aby starsi fani przypomnieli sobie o tych bardzo wartościowych albumach, a młodzież może odkryła coś nowego dla siebie.  Zacznijmy od ćwiary, tzn. 25-lecie, czyli od roku 1994 i albumu….Helloween „Master Of The Rings”

Uwielbiam ten album. Co prawda poznałem go dopiero po premierze najlepszej jak dla mnie „Time Of The Oath” ale to dlatego, że krążek tutaj omawiany miał premierę najpierw w Japonii i dopiero po jakimś czasie w Europie.  Niestety pokazuje to, że w 1994 status zespołu był już kompletnie inny niż jeszcze 5 lat wcześniej. Na pewno wpływ na to miały kilka rzeczy. Zmiana wokalisty który nagrał legendarne Keppery, wielomiesięczne spory z poprzednim wydawcą czy chociażby trochę inny stylistycznie ( ale bardzo dobry ) ”Chameleon” no i chyba najbardziej znany powód – grunge i światowy trend odejścia od klasycznego rocka i metalu w stronę muzyki alternatywnej, industrialnej itd.  Dlatego pomimo tego, że starałem śledzić poczynania grupy a i sam „Chameleon” podobał mi się, zmiana wokalisty kompletnie mnie ominęła, dopiero zakup „Time Of The Oath” ukazał mi nowe, rewelacyjne oblicze grupy a wraz z nim poznanie „Master Of The Rings”.

Co tym razem dostajemy do Dynigłowych? Rewelacyjny Hard”n”Heavy, bez słabego utworu.  Mamy wszystko co powinno cechować album rockowy. Bardzo przebojowy „Why” , „Sole Survivor” i mega zabawny „ Prefect Gentelmen”, „Game Is On” .  Mamy rozbudowany „Mr.Ego”, balladę ( jedną z lepszych w dorobku grupy „In The Middle Of The Heartbeat” czy szaleńcze metalowe galopady w postaci „Take Me Home” czy „Still We Go”. Wszystkie utwory już bez takich ozdobników ( chyba, że mówimy o śmiesznych samplach np. roju pszczół, czy telefonu ) jak na poprzedniczce, nie usłyszymy dęciaków czy tylu akustyków, a klawisze usłyszymy jedynie w balladzie i oraz w samplu gwizdania w Dżentelmenie. Gitary tną bardzo miło, nowy perkusista Uli Kush , który zastąpił na tamtą chwilę niedysponowanego Ingo, też sroce spod ogona nie wypadł i co prawda jeszcze na tym albumie jeszcze klasy nie pokazał to już na następnej rozwinie skrzydła.  No i najważniejsze wokal. Zapewne ilu fanów Helloween tyle głosów . Może ja powiem herezję ale Deris jest moim ulubionym wokalistą i to nie dlatego, że ma lepsze możliwości wokalne niż Kiske – bo nie ma , ale dlatego, że ma brudniejszą barwę, która bardziej mi odpowiada w takiej muzyce i co najważniejsze więcej dobrych płyt nagrał On z Helloween niż Michael czy Kai. Zawsze patrzę na cały album i czy jako całość jest dobry czy nie. Wokalista jest ważną częścią, ale częścią i choć będzie najlepszy na świecie wokal bez dobrych kompozycji i dobrych muzyków nie będzie w stanie zrobić nic dobrego. Czasami słabszy wokal uzupełniony o talent i umiejętności pozostałych członków zespołu może dać efekt piorunujący np. pierwsze płyty Iron Maiden.

Dlatego „Master Of The Rings” lubię na równi z „Kepper Of The Seven Keys”, nie dlatego, że jest lepszy wykonawczo- bo nie jest- ale dlatego, że utwory są bardzo dobre i przykuwają ciągle po tylu latach moją uwagę.

Polecam Ireneusz Sikorski