25 lat minie….za 2 lata cz.5, wszystko dzięki TOP GUN- HARLAN CAGE

Ta recenzja nie łapie się na tradycyjną „ćwiare”, a to dlatego, że płycie o której tu będę pisał brakuje dwóch lat do 25-lecia. Więc czemu o niej  piszę? To może zacznę tak od tyłu. Kto z Was kojarzy takiego Pana jak Larry Green? Nikt – nie dziwię się. Kto z Was kojarzy taką kapelę ja FORTUNE? Zapewne mało kto, chyba, że jego konikiem jest muzyka spod znaku JOURENY, TOTO, STYX itd.  No dobrze a kto z Was zna film TOP GUN? No już widzę las rączek w górze😊 Nie dziwne ten film był obok RAMBO i KRAWEGO SPORTU największym hitem pirackiego rynku VHS. Sądzę, że nawet młodzi ludzie urodzeniu już po przemianach 89’r. będą kojarzyli ten tytuł. Ponownie powiem nic dziwnego, dynamiczna akcja, znani aktorzy oraz świetna muzyka doprowadziły do tego, że film stał się kultowy. Właśnie z powodu tego, że lada chwila na ekrany wejdzie sequel ( nie wiem po co- po kasę, już se odpowiedziałem ) opisuje ten album. Wracamy do początku recenzji. Larry Green przed 1986 śpiewał w wymienionym FORTUNE spodobał się Haroldowi Faltermeyerowi, który to zaprosił go do zaśpiewania jednego z najlepszych kawałków umieszczonych na soundtracku do filmu o Mavericku, a mowa o utworze „Through The Fire”.  Jak większość wie, motyw przewodni grany przez Steva Stevensa jak i piękna ballada „Take My Breath Away” ( Berlin ) wywindowały sprzedaż albumu przekraczając  10 000 000 egzemplarzy i pokrywając się kruszcem w wielu krajach. Każdy obecny artysta na albumie skorzystał również na sukcesie filmu i ścieżki dźwiękowej, min. nasz bohater Larry Green.

Po wspomnianych sukcesie LG wcale nie ruszył na podbój świata muzycznego, lecz przyhamował z show businessem. Jednak jak większość artystów którzy kiedyś zasmakowali trochę sławy tak i Larry postanowił powrócić do regularnego grania, a ponieważ podczas przerwy od muzyki nagromadził sporo pomysłów mógł przystąpić do rejestracji nowego albumu. Było jedno ale. Larry swoją twórczością był mocno osadzony w latach 80 ( popieram z całego serca), a tutaj mamy 1996r. Przez ten czas sporo się działo w muzyce rockowej, powstał i upadł grunge, narodził się nu-metal i industrial, trash za sprawą Metallicy i Megadeth osiągnął salony muzycznej popularności, a od strony Norwegii przez Europe przelała się fala black metalu która wyparła wcześniejszą popularność death metalu. Nasz bohater którego twórczość znajdowała się blisko takich zespołów jak Bad English czy wspomniane Journey był passe. Jednak w Niemczech zaczęła działać mała niezależna wytwórnia MTM, która za cel postawiła sobie skupić zespoły które swoje 5 min. miała w poprzedniej dekadzie i w ten sposób przygarnęła Greena, który postawił założyć zespół ze swoim dawnym kolegą z FORTUNE – Roger Scott Craig, zespół nazwano HARLAN CAGE. Tak o to w jednym z najgorszych roczników dla melodyjnego rocka wychodzi jedna z lepszych płyt gatunku. Płyta zatytułowana porostu HARLAN CAGE zawierała 13 kawałków, żywcem wyjętych z pięknych lat 80. Słuchając płyty mam poczucie obcowania z muzyką filmową do niepowstałego obrazu. Klawisze wyjęte jakby od Paula Herzoga (twórca ścieżki dźwiękowej do BloodSport i KickBoxer ), czy od Jean’a Beauvoir’a z czasów jego twórczości do filmu „COBRA”. Gitara przestrzenna z pogłosem, nadająca przestrzeni….czyli kompletnie nie w czasie, posłuchajmy takiego „One Naked Kiss”- Europe okres „Out Of This World” się kłania. „Destiny” ma cos w sobie ze skandynawskiego grania spod znaku DaVinci i Evenrude. „Sweet Slavation” równie dobrze mogłoby się znaleźć na debiucie Richarda Marxa z 1987, płynące klawisze i oszczędne gitary tworzą klimat pasujący nawet do tamtej okładki.  Musze wspomnieć o mojej ulubionej „Kiss Of Fool” ballady, która oparta jest prawie jedynie na brzmieniu instrumentów klawiszowych ale rozwija się pięknie kończąc bardzo emocjonalnym śpiewem.  „Wires and Chains” jest jedną z tych piosenek co równie dobrze mogłoby  być wykorzystane w Miami Vice, sam miód na uszy. W sumie można tak każdy utwór porównać do klasyki lat 80, ale po co, niech każdy sam odkrywa smaczki tego albumu.

Harlan Cage nagrał w sumie cztery albumy, na każdej są utwory wybitne, szczególnie na kolejnej znajduje się jeden z najlepszych kawałków aorowych w historii pt. „As You Are”, jednak to debiut uważam za najlepszy, ponieważ nie ma na nim słabych kawałków. Co będzie z Harlan Cage, zobaczymy. Projekt wydaje się zawieszony. MTM już nie istnieje, a czy Froniters Rec. będzie chciał zachęcić  Larrego aby wydał nową płytę pod szyldem HC? Na chwilę obecną wydali drugą płytę FORTUNE, który nota bene nie odbiega stylistycznie od poprzedniego zespołu.

Wszystkim tym kto lubi chociaż jeden zespół wymienionych w recenzji radzę zapoznać się z tym albumem nie pożałujecie

 

Mocna 5

Najnowsze artykuły

Powiązane artykuły