25 lat minęło….cz 4 MOTLEY CRUE

0
1114

Witam

W tym cyklu zamierzam, podzielić się z Wami płytkami które w tym roku mają swoją okrągłą rocznicę, a które wywarły na mnie duże wrażenie i słucham ich do dzisiaj.  Życzyłbym sobie aby starsi fani przypomnieli sobie o tych bardzo wartościowych albumach, a młodzież może odkryła coś nowego dla siebie.  Zacznijmy od ćwiary, tzn. 25-lecie, czyli od roku 1994 i albumu….MOTLEY CRUE ’94

 

Nie będę ukrywał to jeden z moich ulubionych zespołów. Darzę ich wielkim szacunkiem za to co zrobili dla sceny rockowej. CI wszyscy co zarzucają im, że ważniejsze dla chłopaków były tony lakieru na włosach i że dzięki Im mamy powiększoną dziurę ozonową niech pomyślą dwa razy zanim coś takiego wypowiedzą, bo bez nich nie byłoby Guns N Roses, możliwe, że i Aerosmith nie wygrzebał by się z narkotykowych oparów i nie nagraliby Perement Vacation z Dude Like A Lady ( piosenka inspirowana wokalistą Motley- Vince Neilem ) na czele, które to przywróciło Aero do panetonu kapel rockowych. Można śmiało powiedzieć dekada lat 80 należała do nich a zainteresowanych zgłębieniem tematu zapraszam do przeczytania rewelacyjnej biografii pt.  BRUD lub obejrzenie filmu pod tym samym tytułem.  To Oni stworzyli scenę muzyczną na Sunset Strip w LA i byli inspiracją dla całej rzeszy kapel hair metalowych na czele z Poison, Faster pussycat, Pretty Boy Floyd, La Guns, Warrant, Tuff itd. Nawet tacy giganci jak Whitesnake chcieli występować przed nimi.

Jednak lata 80 się skończyły i na rynku pojawił się „Nevermind”, który strącił z Olimpu rockowych herosów.  Chwała minęła w ciągu jednego dnia. Jak to powiedział wokalista House Of Lords „ Jednego dnia byliśmy na topie a drugiego wszyscy się od nas odwrócili”. Wytwórnie albo wypowiadały umowy wszystkim zespołom, albo nakazywali zmianę stylistyki na „flanelowe koszule”.  Spora część zespołów spróbowała drugiej drogi i tak zaczęły pojawiać się większe lub mniejsze „koszmarki”, które pośród dotychczasowych fanów budziły niesmak. Niech wspomnę Dokken  „Shadow life”, Warrant „Ultraphopic”, Skid Row „Subhuman Race”, Danger Danger “Dawn” itd.  Starzy fani którzy pozostali nie do końca zaakceptowali nowy wizerunek swoich idoli, a nowi fani woleli słuchać  Nirvany czy Pearl Jam. Jak w tej sytuacji odnaleźli się nasi bohaterowie?

Zanim odpowiem, należy wspomnieć o czymś ważnym. A czymś takim była zmiana wieloletniego wokalisty Vince Neila na Johna Corabiego ze SCREAM.  Vince odszedł w nie najlepszej atmosferze a dodając do tego zmianę koniunktury oraz wielkie oczekiwania wytwórni, która po multiplatynowym poprzedniku w postaci DR. FEELGOOD oczekiwała przynajmniej takiego samego wyniku w sprzedaży. W odróżnieniu jednak od innych kapel z poprzedniej epoki, Sixx i kupmle cieszyli się sporym zaufaniem Elektry (wytwórnia), która nie szczędziła kosztów na nagranie materiału. Jak to Nikki powiedział, budżet na nagranie Motley Crue był większy niż suma poprzednich pięciu albumów. Jaki był efekt?

Szczerze to tyle ile fanów to tyle opinii. Najczęściej jest tak, że Ci co nie przepadali a jedynie tolerowali MC w latach 80 uważają ten album za ich najlepszy, a fani, którzy kochają poprzednie albumy raczej nadal stawiają wyżej Feelgooda czy Shout.

Jak jestem przeciwny zmianom nazwy zespołu kiedy zmienia się wokalista ( Marillion, Iron Maiden , AcDc itd.)  to osobiście uważam, że w wypadku Motley zmiana nazwy pomogła by temu materiałowi w odbiorze. Płyta to rasowy rock,  potężne -Bob Rock producentem-riffy i masywna sekcja rytmiczna, która wraz z singlowym „Hooligan’s Holiday” zamiata większość grungowców. Zespół brzmi świeżo i potężnie, słychać tu że Pantera jest na topie, „Power to the Music” jest „gęste” jak zapewne powietrze w garderobie chłopaków. Knajpiane „Poison Apples” super buja wstawką pianinka  wyjęta z jakiegoś „spaghetti westernu”. Natomiast „Misunderstood” czy „DriftAway” bardzo sprawnie wprowadzają uspokojenie.  Niestety te wymienione kawałki to najjaśniejsze punkty MC’94, reszta jest poprawna ale jak dla mnie wtórna. Corabi jest dobrym wokalistą, śpiewa jednak niżej i jego głos jest bardziej brudny w stosunku do Neila. Znam tą płytę już od momentu wydania i co jakiś czas do niej wracam, więc mam ją już trochę osłuchaną i pomimo, że jest bardzo dobra jak na czas w jakim się ukazała jednak brakuje mi tego luzu jaki cechował Girls Girls Girls i tej atmosfery dekadencji z Theatre Of Pain. Publiczność chłodno potraktowała zmiany jakie nastąpiły w zespole i już dwa lata po wydaniu tego albumu Vince powrócił by nagrać….też koszmarek w postaci „Generation Swime” pisany jeszcze pod Corabiego i dopiero w 2000 powrócić z bardzo dobrym „New Tattoo”

 

Na koniec jeszcze mała uwaga, przed wydanie Motley Crue swoją pierwszą solową płytę wydał Vince która jak dla mnie powinna być kolejną MC. Neil udowodnił, że zwolnienie go z zespołu pod pretekstem lenistwa był wzięty z nieba bo jego materiał był i lepszy i bardziej oddawał to czym było Motley Crue.

 

 

Pozdrawiam Ireneusz Sikorski