Krótka recenzja najnowszej płyty The Black Keys „Let’s Rock”.

0
788

Zewsząd słyszałem zachwyty jaka to wspaniała płyta – że płyta roku, że rozwalili system, właściwie same ochy i achy. Poprzedni album Auerbacha i Carneya „Turn Blue” zupełnie mnie nie przekonał. Dlatego pełen obaw zasiadłem do odsłuchu „Let’s Rock”. I wiecie co!? Nie ma w tych entuzjastycznych opiniach ani krztyny przesady. Ten album to faktycznie niesamowity powiew świeżego powietrza, czysta energia. Już otwieracz „Shine A Little Light” daje takiego pozytywnego kopa jak żaden utwór z poprzedniego albumu, a później właściwie same … perełki. Na tej płycie praktycznie każdy utwór to potencjalny singiel. Wybrali „Go”, które nie do końca oddaje klimat płyty – co nie znaczy, że to zły kawałek. Rozkręci nie jedną alternatywną imprezę. No właśnie klimat! O ile poprzedni album był nacechowany negatywnymi przeżyciami muzyków, o tyle ten to sama radość grania. Przede wszystkim to panowie na tym krążku w większym stopniu wrócili do bluesa – głównie w pierwszej jej części. Nie jest to oczywiście ten twardy blues, którym raczyli nas na pierwszych swoich płytach, ale sporo tutaj takiego … imprezowego. Chociaż taki „Tell Me Lies” to „blusior” jak się patrzy! No i ta gitara! Ileż tutaj zarąbistych solówek Auerbacha. Ileż tutaj melodii, które wręcz uzależniają! Takiej płyty od nich oczekiwałem! „Eagle Birds”, „Lo/Hi, „Every Little Thing” czy „Get Yourself Together”, „Breaking Down” to piguły lepsze od prozacu.

 

Pełen zachwytu nad tym albumem – polecam z pełnym przekonaniem. The Black Keys dali radę!

Autor: Mariusz Jagiełło